Ślub w szpitalu 117134

Każdy, kto planuje ślub, marzy o tym, żeby odbył się w pięknym miejscu. Czasem jednak okazuje się, że jedno z narzeczonych poważnie choruje i nie ma wyboru – uroczystość może odbyć się jedynie w szpitalu. Ci, którzy się na to zdecydowali, pozostają zgodni, że z niektórymi decyzjami w życiu nie warto czekać i ślub, nawet w szpitalu, może być spełnieniem marzeń.

Burzliwy związek

Marcin i Patrycja poznali się przez aplikację randkową, oboje mieli po 28 lat. Połączyła ich pasja do motocykli. Szybko okazało się jednak, że dzieliły ich poglądy w niemal każdej innej kwestii, ona lubiła porządek i zawsze chciała mieć wszystko poukładane – zarówno w mieszkaniu, jak i relacjach z ludźmi, on zwykle najpierw działał, potem myślał. Co kilka tygodni zmieniał pracę i często palił za sobą mosty.

janachowska.pl

Patrycja miała pretensje, że Marcin wciąż żyje z dnia na dzień, chciała, żeby się ustatkował i wydoroślał. Często się o to kłócili i w ich związku nie układało się najlepiej. Ale po 9 miesiącach znajomości Marcin – w swoim stylu – zupełnie spontanicznie postanowił coś zmienić i oświadczył się Patrycji.

Zrobił to pod wpływem chwili. Po prostu rano wpadł mu pomysł do głowy, w południe kupił pierścionek, a wieczorem przy kolacji uklęknął i zapytał, czy zostanę jego żoną. Byłam w szoku i nie wiedziałam, co powiedzieć. Kompletnie się tego nie spodziewałam, wszyscy nasi znajomi podejrzewali, że szybko się rozstaniemy, a Marcin nagle wyskoczył z pierścionkiem. Kochałam go, ale miał kilka cech, które doprowadzały mnie do szału. Kiedy przede mną klęczał z pierścionkiem i pytał, czy chcę być jego żoną, szczerze powiedziałam, że nie wiem. Poprosiłam go o kilka dni na zastanowienie. Ale on nie lubił czekać, odebrał to jako odpowiedź odmowną, posprzeczaliśmy się i wyszedł z mieszkania.

Po trzech godzinach Patrycja dostała wiadomość, że Marcin trafił do szpitala po wypadku na motocyklu. Miał złamany kręgosłup w trzech miejscach, połamaną miednicę i żebra, pękniętą śledzionę, którą trzeba było usunąć, poobijane niemal wszystkie ograny wewnętrzne. 

concept store

Kiedy go zobaczyłam, rozpłakałam się. Leżał na intensywnej terapii, podłączony do aparatury, przez którą nie mógł mówić, ale gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się.

para na motocyklach nad jeziorem

Ślub w szpitalu teraz albo nigdy…

Patrycja odwiedzała go codziennie przez miesiąc. Rokowania były fatalne. Każdego dnia bała się, czy Marcin jeszcze żyje. Na początku nie mógł mówić, wiec tylko ona mówiła albo siedzieli w milczeniu. Podczas jednej z tych wizyt przyszedł jej do głowy pomysł ślubu. Postanowiła, tak jak Marcin kilka tygodni wcześniej, bez zastanowienia wrócić do tematu i zapytała, czy nadal chce być jej mężem. Odpowiedział uśmiechem.

Wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać i się bez końca zastanawiać, bo albo weźmiemy ślub jak najszybciej, albo, być może, nigdy. Stwierdziłam, że go kocham i nic innego się nie liczy. Marcin nie dowierzał. Wziął ode mnie telefon i pisał pytania, nie do końca zrozumiał, że ślub miałby się odbyć w szpitalu. Tego samego dnia poszłam do ordynatora porozmawiać o tym pomyśle. Był zaskoczony, bo nigdy wcześniej na jego oddziale nie było ślubu, ale zgodził się. Uznał, że to da Marcinowi energię i pozytywne nastawienie, które mogą pomóc w leczeniu.  

Następnego dnia Patrycja złożyła wniosek w urzędzie stanu cywilnego i zamówiła obrączki. Formalności udało się załatwić błyskawicznie.

Obrączki ślubne z różowego złota

Ślub w szpitalu na spontanie

– Powiedziałam Marcinowi, że robimy ten ślub w jego stylu, na spontanie, że ja wszystko ogarnę w dwa tygodnie, ale on musi wyzdrowieć i wyjść ze szpitala, a wtedy zorganizujemy wesele po mojemu, dokładnie zaplanowane i przemyślane. Był zachwycony.

Uroczystość była bardzo skromna. Ordynator postawił warunek, że Patrycja i Marcin muszą ograniczyć gości do najbliższej rodziny, dlatego towarzyszyli im jedynie rodzice, brat Marcina i urzędniczka. Ze względu na zasady dotyczące higieny na oddziale nie mogli pozwolić sobie na dekoracje sali. Zamiast białej sukni Patrycja założyła beżową tunikę i marynarkę.

-Wszystko wyglądało mało odświętnie, ale i tak płakaliśmy ze wzruszenia i czuliśmy się szczęśliwi do granic możliwości.

Po dziesięciu miesiącach w szpitalu stan Marcina poprawił się na tyle, że mógł wyjść do domu, ale do dziś trwa jego leczenie i rehabilitacja. Nadal nie chodzi, ale wierzy, że dzięki pomocy fizjoterapeutów w ciągu kilku miesięcy stanie na własne nogi i wtedy zorganizują z Patrycją huczne wesele, na które przyjadą motocyklami i przetańczą całą noc.

Jak zorganizować ślub w szpitalu?

Zgodnie z polskim prawem ślub może odbyć się praktycznie w każdym miejscu, które zapewnia zachowanie uroczystej formy oraz bezpieczeństwo osób obecnych przy składaniu oświadczeń o wstąpieniu w związek małżeński.

Aby przeprowadzić ślub w szpitalu, należy złożyć wniosek o zawarcie małżeństwa poza Urzędem Stanu Cywilnego, takiego samego jak ten, który składają pary planujące ślub na górskich szczytach czy nad morzem. Zwykle koszt takiej uroczystości to 1000 zł opłaty dodatkowej i 84 zł opłaty skarbowej, ale w przypadku zagrożenia życia opłata zwykle nie jest pobierana.

ślub w szpitalu

Wedding plannerka o ślubie w szpitalu

Kasia jest konsultantką ślubną od ośmiu lat, dotychczas pracowała przy dwóch ślubach organizowanych w szpitalu.

Takie śluby zapadają w pamięć, nie tylko dlatego, że są rzadkością, ale też dlatego, że są dla wszystkich bardzo trudne. Dla nowożeńców – bo każda para chciałaby wziąć ślub w jakimś bajkowym miejscu, ale muszą się pogodzić z tym, że ich ślub będzie wyglądał inaczej, niż planowali. Dla nas – osób organizujących bo w takim miejscu jak szpital albo hospicjum trudno o radosną atmosferę, a jednak trzeba zrobić wszystko, żeby państwo młodzi czuli się piękni i szczęśliwi.

Dla ich rodzin to też jest trudne, kiedy w wielu szpitalach nie ma możliwości, żeby nawet tak bliskie osoby jak rodzice mogły brać udział w uroczystości.

Niespełna dwa lata temu do Kasi zgłosił się Szymon – prosił o pomoc w zorganizowaniu ślubu na oddziale medycyny paliatywnej, gdzie przebywała jego narzeczona. Chciał jednak spełnić jej marzenie.

Marzenie o powrocie do kraju

Szymon związał się z Agatą w Anglii, oboje wyjechali tam do pracy w gastronomii, ale nie czuli się szczęśliwi zagranicą, mimo że dobrze zarabiali. Tęsknili za Polską i marzyli o powrocie do kraju. Po kilku randkach zaplanowali swoją przyszłość. Obliczyli, że potrzebują jeszcze pół roku pracy w Anglii, żeby odłożyć pieniądze, których brakowało im na zakup mieszkania w Krakowie.

– Agata często mówiła, że czerwiec to jej ulubiony miesiąc i właśnie w czerwcu chciałaby zaczynać nowe etapy życia. Chciała w czerwcu 2018 wrócić do Polski i kupić mieszkanie, w czerwcu 2019 wyjść za mąż, a w czerwcu 2020 urodzić dziecko. Tego ostatniego nie zdążyła zrealizować.

Ostatnie tygodnie w Anglii były dla obojga bardzo męczące. Przez całe dnie byli w pracy, a nocami pakowali rzeczy i przygotowywali się do przeprowadzki.

– Agata ciągle była zmęczona i bolała ją głowa. Do tego zaczęła drętwieć jej noga i kciuk. Myśleliśmy, że jest przemęczona i zestresowana powrotem do kraju. Mieliśmy nadzieję, że jak tylko zaczniemy nowe życie w Krakowie, to odpocznie i jej samopoczucie się  polepszy.

concept store

Niespodziewany atak choroby

Po powrocie do Polski objawy Agaty minęły. Niestety tylko na dwa miesiące. Kiedy Agata dostała ataku drgawek, Szymon zawiózł ją do szpitala. Oboje liczyli, że to nic poważnego poza zmęczeniem i stresem. W drodze do szpitala dzwoniła do deweloperów, żeby umówić się na oglądanie projektów mieszkań, myślała, że w ciągu kilku dni wróci do zdrowia i zajmie się spełnianiem marzeń – kupnem i urządzaniem własnego mieszkania, a potem planowaniem ślubu.

Po badaniu rezonansem lekarz powiedział, że to guz pnia mózgu. To było dla nas jak kubeł zimnej wody, bo Agata czuła się dobrze, ból głowy minął i w ogóle w tamtym dniu nie miała żadnych niepokojących objawów. Po kilku dniach spadł na nas jeszcze większy kubeł, bo zrobili jej biopsję, po której okazało się, że ten nowotwór to glejak trzeciego stopnia, w dodatku nieoperacyjny.

Agata zaczęła serię chemii i radioterapii. Z planowanych kilku dni w szpitalu zrobiło się kilka miesięcy. Niestety, mimo leczenia wyniki były coraz gorsze, a ból głowy i drętwienie kończyn stawały się coraz silniejsze. Agata źle znosiła chemię. Bardzo schudła i straciła większość włosów.

Szymona pochłonęło szukanie alternatywnych metod leczenia, niestety okazało się, że jej stan zbyt szybko się pogarsza, by mogła zostać zakwalifikowana do innych terapii. Agata przestała chodzić, a nawet samodzielnie wstawać z łóżka. W końcu lekarze zaczęli przygotowywać ich na najgorsze.

pacjentka w szpitalu

Pamiętam, jak lekarz Agaty powiedział mi, że przenoszą ją na oddział medycyny paliatywnej. Zapytałem go, jak długo tam będzie, bo za pół roku chcemy wziąć ślub. Wtedy powiedział mi, że choroba postępuje błyskawicznie i jeśli naprawdę marzymy o ślubie, to powinniśmy pobrać się w szpitalu i to jak najszybciej, bo planując go za pół roku, możemy nie zdążyć. Choć wydawało mi się wtedy, że jestem oswojony ze złymi wiadomościami, to poczułem kolejny kubeł zimnej wody. Nie wiedziałem, jak z nią rozmawiać, chciałem być delikatny, wiedziałem, że jest załamana. Ciągle powtarzałem, że będzie dobrze, że niedługo stąd wyjdzie, bo w czerwcu przecież się hajtamy, albo opowiadałem, co się dzieje u naszych znajomych, którzy nadal mieszkali w Anglii. Po prostu szukałem tematów innych niż choroba, byle tylko zająć czas i unikać rozmowy o naszej przyszłości.

Choroba zweryfikowała plany

Do Agaty kilka razy w tygodniu przychodziła szpitalna psycholog. Po jednej z tych wizyt Szymon poprosił ją o radę, chciał opowiedzieć Agacie, że rozmawiał z lekarzem o ślubie, ale bał się, nie wiedział jak.

Powiedziała mi tylko, że mam rozmawiać z nią normalnie, bo Agata nie jest dzieckiem i nie muszę jej traktować jak dziecka. Wciąż była tą samą osobą, co przed chorobą, i miała te same marzenia.

Szymon wreszcie otworzył się i szczerze porozmawiał z Agatą o możliwościach, jakie mieli. Mogli odwołać ślub lub zorganizować go w szpitalu.

Żadne z nas nie chciało odwoływać ślubu, ale każde bało się, że druga strona nie będzie czuła się na siłach. Postanowiliśmy to zrobić. O pomoc w organizacji poprosiłem Kasię, która przychodziła do Agaty i razem zamawiały online suknię i dodatki.

pacjentka w szpitalu

I że cię nie opuszczę…, czyli ślub w szpitalu

W dniu ślubu Agatę przewieziono na wózku inwalidzkim do szpitalnej kaplicy, która była udekorowana świeżymi kwiatami, zgodnie z wizją Agaty. Na ślub w szpitalu przyszło dwadzieścia pięć osób, wszyscy z zaproszonych. Panna młoda miała skromną białą suknię z rękawami zasłaniającymi ślady po wenflonie i perukę z długimi włosami, takimi, jakie nosiła przed chorobą.

Była uśmiechnięta i wierzę, że rzeczywiście udało się jej zapomnieć o chorobie. Po uroczystości powiedziała mi, że wyszło piękniej, niż się spodziewała i, że to jest najszczęśliwszy dzień jej życia. Cieszę się, że się zdecydowaliśmy, choć psychicznie to było trudne do udźwignięcia.

Sześć tygodni po ślubie Agata przestała komunikować się z otoczeniem. Nadal pozostaje pod opieką oddziału medycyny paliatywnej. Mąż odwiedza ją codziennie.

Rekomendowane artykuły